Kupno samochodu w USA vs w Polsce, czyli USA – Polska 1 : 0

No i nadszedł czas na odłożenie na chwilę „złych” faktów o USA (albo „niezgodnych z wyobrażeniem o życiu w USA”). Jeśli mnie obserwowaliście, to wiecie już, że blog powstał nagle i bez większego planu. Jedynym planem było dzielenie się realnymi opiniami o życiu tu (tam 😉 ). Dlatego posty nie układają się w duży cykl; są raczej luźno ze sobą powiązane.

Ten post będzie akurat o super pozytywnej stronie życia w Stanach, czyli jednego z przejawów wygody. Natchnienie wziąłem z tygodniowego pobytu w Polsce i próbie zakupu samochodu. Niecałe 2 tygodnie temu oddałem leasingowany samochód w USA i zderzyłem się znów z polską formalnością, mając w pamięci zostawienie brudnego samochodu na parkingu dealera przed wylotem… 🙂

Kupno samochodu u dealera to schematyczna gra

W USA kupno samochodu od dealera to ustalona z góry gra i predefiniowane schematy zachowań między kupującym i sprzedawcą dealera.

Przed tą grą mogą Cię ostrzegać, a i tak musisz w niej brać udział. I tak pewnie kupisz samochód podczas pierwszej wizyty 😉

Ja miałem pójść do dwóch dealerów po jeden z dwóch samochodów. Poszedłem do pierwszego salonu po konkretny samochód, w konkretnym kolorze, z wybranym silnikiem itd. Wiedziałem o wszystkim – o stylu negocjacji, o tym jak będą działały schematy, co mam robić itd. Miałem potwierdzenie od co najmniej 4 osób mieszkających w USA, że „tak zadziałają kroki”. Szedłem więc w pełni świadomy czego się spodziewać i przed wizytą śmiałem się, że nie ma opcji, żeby zadziałały na mnie sztuczki sprzedażowe z lat 80-tych i 90-tych (swoją drogą teraz, 30 lat później, jarają się nimi setki „coachy sprzedaży” w Polsce… grrr… one działają na samochody w USA, a nie na usługi w Europie…). Pojechałem specjalnie po 18:00.

Kroki w tej grze

1. Po wejściu od razu atakuje Cię sprzedawca

To niby nie powinno być dziwne, ale w Warszawie w zeszłym tygodniu w jednym salonie „premium” (sremium chyba) czekałem 14 minut aż ktoś podejdzie i… nikt nie podszedł, a w drugim zaraz ktoś miał podejść „za chwilę”, ale po 20 minutach sprzedawcy pozostali zajęci. Ale 3 razy nas mijali inni sprzedawcy. Może śmierdziałem po locie, nie wiem (ale to było już 2 dni po). Albo przez te 3 lata tak się zmieniło w Polsce, że ludzie się biją o fury tu, może taki popyt. Nie wiem.

2. Mówisz co Cię interesuje, ze szczegółami budujesz wymarzony „config”

Mówisz dokładnie, co Cię interesuje, kiedy chcesz kupić, ile masz kasy itd. Tak jak u nas; tylko wynik tego procesu się różni, bo zamiast na ekranie na biurku handlowca pod dziwnym kątem, swój config widzisz na żywo za moment.

3. Sprzedawca ma dokładnie taki samochód

I tu zaczyna się różnica między USA i Polską. W Polsce na „Twoją” konfigurację zazwyczaj trzeba czekać od 2 do 8 miesięcy (zależy od marki). W USA samochodów w „Twojej” konfiguracji dowolny dealer ma na placu… kilkadziesiąt. Nie żartuję.

Największe salony w USA mają na stock’u ponad 5000 samochodów, a średnie między 500 a 1000. Nowowybudowany (w 3 miesiące) salon BMW w Delray Beach, obok mnie, miał na placu 2200 nowych samochodów. Największa grupa dealerska (kilku marek), AutoNation, sprzedaje rocznie ponad 320000 samochodów, a więc prawie 900 samochodów dziennie w 300 salonach (3 dziennie na salon). To są wyniki spójne z niezależnymi salonami marek, które średnio sprzedają 1045 samochodów rocznie (średnio każdy) [źródło: https://www.carprousa.com/Car-Dealerships-Behind-the-Numbers/a/53]

Tak wygląda salon Forda pod Orlando:

Salon Forda pod Orlando, FL.

W USA już nie dziwi mnie (a zdziwiło mnie zajebiście), kiedy dealer ma naprawdę dokładnie Twój samochód. Sprawdziłem to… w salonie, w którym specjalnie chciałem udowodnić, że to nie zadziała… W Maserati. Wydaje się, że to niemożliwe, a jednak. Wybrałem coś tam bardzo konkretnego, specjalnie kolor z nazwy, silnik, zaciski itd (nauczony detali z Polski). No i pytanie – ile to będzie miesięcy? 3, 7, 10 (czy 12 ile w końcu czekałem tu).
A grzeczny Pan zaprosił mnie do wyjścia „na plac” i pokazał mi na stock’u 240 samochodów, z czego 3 miały „moją” konfigurację. Wtedy wiedziałem, że muszę pod byle pretekstem spierdalać, bo przez te wszystkie ich hipnozy, sztuczki i dziwaczne zachowania, za moment któryś kupimy. Udało się uciec, bo „na chwilę” wróciłem do samochodu.

4. Sprzedawca podjeżdża dużo gorszym samochodem

W USA jazda próbna jest od ręki, nie po umówieniu i nie po tygodniu. Pan sprzedawca od razu podjeżdża… zazwyczaj dużo gorszym samochodem (bez czegoś, co chcesz, z gorszym silnikiem itd), który jest w „special deal” i jak dziś kupisz, to w sumie za 50-70% ceny Twojego, a są „bardzo podobne”. Oczywiście się nie nabierasz (spodziewałem się tego, więc było mi łatwiej) i prosisz o właściwy samochód.

5. Sprzedawca podjeżdża pod drzwi Twoim samochodem

Po chwili podjeżdża już właściwym samochodem, lśniącym, pięknym, w Twoim kolorze i z Twoją konfiguracją. Wsiadasz, kładziesz coś na siedzeniu i Pan mówi „Spokojnie, połóż sobie gdzie chcesz, to Twój samochód” i/lub „Chodź podłączymy Twój telefon przez bluetooth, to będziesz mógł słuchać ulubionej muzyki jak będziecie dziś wracać swoim samochodem do domu”. I parę innych w stylu „Nic się nie stało, ubrudziłeś przecież swój samochód, no worries”, albo „Widzę te uśmiechy, no musisz go kupić, spójrz na żonę / męża / brata / wspólnika. Jak on się cieszy. Zrobisz mu/jej to?”.
Wtedy jeszcze myślisz „Ale głupie, tanie gadki”. Ale nie wiesz co Cię czeka przez następną godzinę…

6. Po jeździe próbnej pada cena, a samochód zostaje „na widoku”

Oczywiście nie jakaś cena za samochód. Pada miesięczna rata i szybkie tłumaczenie, że to 4 pary butów / 50 kaw, względnie to tylko 3 obiady. Zaczyna Ci się mieszać w głowie, ale chuj… nie dowiesz się już nigdy ile ten samochód kosztuje. No bo i po co! Mogę mieć za 6 par Converse’ów Corvettę? Biorę! 🙂

A tak serio – pierwszy raz spotkałem się z tym jak byłem „mały” (w sensie miałem 17 lat) i byłem w NYC. Wtedy chciałem koniecznie posiedzieć w czerwonym Viperze. Wujek zabrał mnie do Dodge’a i jak robił mi zdjęcia aż się klisza skończyła, to ja zastanawiałem się „Jak to możliwe, że ten samochód kosztuje 100 dolarów? No jak”. I spytałem wujka ile on naprawdę kosztuje, dialog wyglądał mniej więcej tak (w 2001 roku!!!) – części wujka tłumaczyłem, ale brzmiały mniej więcej tak:
„No, 100 USD, jest cena”.
– „Ale nie, tak naprawdę, cały w całości”
– „Nie rozumiem. No 100 USD + ubezpieczenie, ale mamy już na drugi samochód ubezpieczenie, więc można pominąć tę kwotę”
– „Ale 100 przez ile miesięcy, to niemożliwe”
– „Yyy, nie wiem. 100 dolarów”

Już w 2001 roku USA żyły wynajmem, a nie zakupem. I tak w USA zostało – tylko biedniejsi ludzie kupują samochody, znając ich całkowitą cenę (na CarMax, albo jakimś OfferUp’ie). Większość ludzi nie zna ceny całkowitej samochodu (a obstawiam, że znaczna większość nie umie policzyć).

7. Oczywiście pierwsza cena jest z kosmosu

Oczywiście pierwsza cena zwala Cię z nóg, ale Pan mówi „No pokazywałem Ci tańszy samochód, ale nie chciałeś, więc taki musi kosztować! Ten ma to i tamto, i sramto, więc musi być drogi„. Ale ja byłem cwańszy, bo mnie ostrzegli, więc miałem w głowie ile maksymalnie chcemy płacić miesięcznie i wiedziałem, że czeka nas długa przeprawa. Oczywiście podajesz Panu / Pani sprzedawcy mniej, bo inaczej nigdy nie uzyskasz ceny.

Po cenie z kosmosu pan gada, że ok, przesadził i zaraz ją zmieni.

Od tej pory będę posługiwał się PRAWDZIWYMI danymi z mojej transakcji (na zdjęciach i w notatkach mam je spisane).

Pada cena 620 USD / mies. + 5000 USD wpłata własna. Na nasze oczy, że co to, jak to, przecież tyle nie mamy ;), Pan proponuje, że może być dużo taniej, jak dam SSN i sprawdzimy credit score (o credit score i jego znaczeniu pisałem krótko w poście 36 rzeczy, które dziwią (Polaka) w USA i wrócę jeszcze do tematu kiedyś). W USA nie pomoże zakup gotówką – tu liczy się w sumie „tylko” credit score do ustalania ceny samochodu, ubezpieczenia, oprocentowania karty itd.

8. Zaczyna się gra na „ostateczne” ceny, telefony do managera, a później do VP (co znaczy VP w USA już pisałem 😉 )

Po sprawdzeniu credit score’u i upewnieniu się, że masz credit score sensowny (>700, ale lepiej 780-820 i żywotność kont minimum 1 rok), dostajesz cenę sporą niższą, bo Pan „już wie, że jesteś wiarygodny”. U nas było to… 590 USD + 3500 wpłata własna.

Oczywiście to nadal za dużo (bo próg miałem na 400 USD + 0 wpłaty), więc zaczynamy to, przed czym mnie ostrzegali…

My: „300 USD + 0 wpłaty własnej”, Pan „Ojej, to nie ten model, nie ma mowy, no absolutnie. 500 USD + 3000 wpłata, jak kupicie dzisiaj„.

Ja: „300 USD + 0 wpłaty własnej”, bo tyle możemy wydać. Pan gada, wymienia zalety samochodu, musimy koniecznie zobaczyć samochód, który może za tyle sprzedać. Oczywiście jest kosmicznie gorszy. Na to Pan stwierdza, że „Tylko ten może być w takiej cenie„.

Powtarzam jak mantrę, Pan dzwoni do kogoś. Coś tam nawija, żebyśmy słyszeli, o nas, że tacy mili, że z Polski i inne. Wraca. 450 USD + 3000 wpłata.

Ja swoje. Pan rozkłada ręce, że musimy poszukać innego samochodu razem, ale że już 8 PM, a salon właśnie zamykają, muszę mu podać rękę i mamy deal, a on na kartce napisze cenę, będzie „taka jak chcecie”. Może złamałem protokół, ale bałem się wpierdolić w coś, będąc z Polski i nie wierzyłem, więc musiało być bez podania ręki. Dostałem karteczkę, rozłożyłem ją, gość w tym czasie… wydrukował umowę. 450 USD + 2500 wpłata. To „ostatecznie”, bo zamykają salon.

Ja: nie. Jeśli zamykają salon, to wrócimy jutro. Gość nagle zamienia się w żebraka, zaczyna mówić o premii, o tym, że sam przyjechał tu skądśtam i inne gadki, że dziś ma taki zły dzień.
Słucham tego niezniszczalny i jeb jak Kapitan Bomba z dzidy laserowej „No to chcemy 300 USD + 0 wpłaty” :).

Tym razem już telefon do VP, który „go zabije, ale on dla nas to zrobi”. Wraca… jest 400 USD + 2500 wpłata. Jesteśmy blisko, ale my chcemy bez wpłaty. Gość prosi więc „Napisz mi ostatecznie ile chcesz płacić, a ja zapytam dyrektora. Zaryzykuję dla Ciebie posadę”. No patrzcie, jaki miły!

Piszę, na co gość wybucha śmiechem, że za tyle to nikt nigdy nie kupił i musimy być poważni… No to ciach, ostateczny atak – „Idziemy obejrzeć jutro drugi samochód, wrócimy najwyżej”. Gość udaje niewzruszonego, ale jak chcemy wyjść, zatrzymuje nas recepcjonistka, że mamy telefon… pan zachęca do powrotu, bo ma „naszą ofertę”. Nosz kurwa. Wracamy.

9. Etap finalny – granie na emocjach

Pan mega smutny mówi „Ok, będzie 375 USD + 2000 wpłaty„, ale to powoduje, że on dopłaca, traci dużo i pozbawiamy go jego własnego bonusa, a ma dziecko w szkole / przedszkolu / chore / cokolwiek, jego pieseł potrzebuje leków. Coś już wymyśli. I usłyszysz, że „No ok, rozumiem, że jesteście nieugięci i kompletnie Wam nie szkoda, ale dziecko? No serio? To tylko 25 USD / mies., a chcecie za tyle zrobić mi krzywdę?”
Spodziewałem się tego, więc nie ruszyło nas to. Wstajemy, bo się nie dogadamy. Na to Pan „Dobra, ale nikomu nie wolno mówić i musicie wypełnić ten formularz ze stoma pytaniami – wszystko musi być 10-tki. Ja sobie z psem / dzieckiem / alimentami / czwartą żoną poradzę, ale teraz musisz podpisać”. Mamy to! 375 USD + 0 wpłaty!!! Rata większa niż minimalna negocjacyjna, ale w zakresie 400 USD :-).

PS. Nie zapomnijmy, że na koniec, kiedy cieszysz się z kwoty raty i przejdziesz „poznać Pana od serwisu”, dostaniesz w ryj dealer fee, extended warranty fee, faster service fee, satellite radio fee, roadside assistance fee, gówno fee i tysiąc innych fee (patrz: Obiektywne porównanie między Polską a USA nr 2 – Realne koszty życia), których odmówić jest tak trudno jak ubezpieczenia przy wypożyczaniu samochodu. Ale jak już wiesz i spodziewasz się, że będą, to tylko wystarczy powtarzać „No, thank you” przez jakieś 15 minut po dobiciu ostatecznej kwoty raty miesięcznej, ale za to już z innym panem.

10. Rejestracja jest… w biurku, a ubezpieczenie… smsem

W czasie, kiedy my podpisujemy papiery, ktoś już dawno przykręcił rejestrację, a samochód czysty stoi przed drzwiami. Rejestracja w urzędzie? W jakim urzędzie, samochód jest zarejestrowany, przyjdzie list z kontem do wniesienia opłaty rejestracyjnej. Koniec tematu rejestracji.

A co z umową spółki, osobą upoważnioną do reprezentacji, pełnomocnictwami, KPiR, RZiS, cokolwiek? Jak firma może użytkować ten samochód? Gdzie faktura? Jak ją odliczyć?
Ale to przecież USA! Pan ma mój credit score, a…

firmowy leasing jest płacony prywatną, przypisaną do pracownika kartą. To tyle.

Rozliczanie 50% VAT, 100% VAT, kilometrówka, kto jeździ, umowa z leasingiem? Po co? Nie ma takiej potrzeby. Koszt samochodu rozliczany jest jako koszt w firmie, bo… rata miesięczna schodzi z karty. Koniec.

W ten sposób, po ponad 2 godzinach gierek i negocjacji, wróciłem do domu nowym, zarejestrowanym i ubezpieczonym samochodem.

Oddawanie leasingowanego samochodu (w trakcie leasingu)

I to był jeszcze większy szok, szczególnie po cesjach i odsprzedawaniu leasingowanych samochodów w Polsce… Pojechałem zapytać co mam naszykować, co zrobić z ratami, jak znaleźć kogoś kto przejmie leasing. A… wróciłem Uberem do domu. Jak? Ano tak:

Po podjechaniu z pytaniem o to, jak sprzedać / oddać / zrobić cesję samochodu w trakcie leasingu, Pan od „odkupu” wyliczył ile mi zostało rat leasingowych. Oczywiście to była pierwsza opcja – spłać pozostałe raty i masz spokój, zostaw furę tu. Ale to bez sensu, bo nie będę jeździł, nie mam samochodu, a musiałbym płacić? No i znów negocjacje… ale dużo krótsze. Jakieś wyliczenia – aktualna wartość – to co wpłaciłem – wartość rezydualna po okresie leasingu – jakieś różne „promocje” i… mam wpłacić jakąś kwotę i juz. Równą kilka rat miesięcznych. Wpłaciłem, pytam o potwierdzenie, umowę, o to, co dalej z leasingiem. Nic. Pan nie wie o co chodzi – mam zabrać rzeczy z samochodu i już. Ledwo wyprosiłem, ku zdziwieniu Pana, na karteczce Post-it… tekst „The car was turned in on …„.

Wróciłem do domu Uberem, za 3 dni przyszła informacja, że leasing jest zamknięty, a już jak byłem w Polsce, 6 dni później, informacja z DMV, że moja rejestracja została oddana i że mogę anulować ubezpieczenie. Anulowałem, a ubezpieczyciel zwrócił mi kwotę proporcjonalną do niewykorzystanych miesięcy.

PIĘKNE? TO PORÓWNAJMY DO DO POLSKI:

Zakup samochodu w Polsce

Pojechałem do salonu. Stałem, chodziłem, pytałem, handlowcy mnie omijali, a pani recepcjonistka uśmiechnięta robiła coś na telefonie i przechodziła obok. Straciłem 14 minut. Koniec historii. Nie mam samochodu. Pozdrawiam przy okazji salon Audi. Wiecie jak stracić kilkaset tysięcy! 🙂

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Tomasz

    Super informacyjny post! Dzięki 🙂 Faktycznie spory szok. Zastanawiam się czy wynika to z ogólnie większego zaufania czy tego, że auto to w USA rzecz podstawowej potrzeby, a nie jak w Polsce – luksus (no przynajmniej jeszcze ileś lat temu).

  2. Tomek

    Zakup auta w PL – nic dodać, nic ująć. Kilkadziesiąt osób na salonie często widocznych a za każdym razem musiałem czekać 20-30 minut zanim zacznie ktoś ze mną rozmawiać, gdzie każda z tych osób była czymś pilnie zajęta przy swoim komputerze.

  3. PG

    Heh. Ja ostatnio kupiłem auto w Polsce. To, że musiałem na nie poczekać jakieś 2 tygodnie, nie było jeszcze problemem. Za chwilę okazało się jednak, że żeby je zarejestrować w Warszawskim urzędzie należy umówić się na spotkanie, których najbliższe dostępne terminy wypadają za kolejne 3-4 tygodnie :O. #facepalm i #wtf

  4. Wojciech

    Czytam z przyjemnoscia Twojego bloga – mega fajne. Mozna mowic/pisac rozne rzeczy o US, ale na pewno jest to moto raj:):)

  5. Łukasz

    Kuba, doskonały post 😂. W szczególności w zakresie kontrastu – ja mogę dorzucić do salonu Audi również salony BMW i Mercedesa, chociaż największą ‚radość’ sprawił mi sprzedawca w salonie Forda, który widząc, ze oglądam Mustanga, stwierdził, ze one schodzą na pniu, jazdy próbnej nie będzie bo nie ma samochodu, a jeśli zamowie to będzie za rok. Nie przestał przy tym nawet pisać na komputerze i patrzeć w jego ekran 😂😂😂. Nawet zaparkowanie dwukrotnie droższym autem tuż przed szybą salonu nie pomogło. Adios dinero!

  6. Emil Wasilewski

    Zajrzyj do Mercedesa na Daimlera 1 – kiedyś atakowali zaraz po wejściu. A który salon w Wawie taki? Bo pod Wawą nieco lepiej chyba, choć ja byłem umówiony na spotkanie z handlowcem, ale pani recepcjonistka zapytała zaraz po wejściu czy jestem z kimś umówiony 😉

  7. Krystian

    Już wcześniej przeczytałem poprzednie wpisy, faktycznie widzę pierwszy chyba z tych (jako-tako) pozytywnych 🙂

    Temat jest mi bliski gdyż:
    1) Byłem w USA na W&T 10 lat temu i nie małą część obserwacji intuicyjnie bym potwierdził moim skromniejszym doświadczeniem
    2) W tym roku wygrałem loterię wizową i pomimo wstrzymania procesu, wciąż jest to realne – i BARDZO się nad tym zastanawiam
    3) Również pracuję w branży IT (i od siebie: nie postrzegam jej jako mekki, wierzę, że popyt/podaż kiedyś się wyrówna w końcu)

    A to, co najbardziej mnie interesuje to jak się jawi obecnie Ameryka dla tzw. przeciętniaków a nie tylko top-performersów.

    Jestem w takiej sytuacji, że jestem ambitną osobą, ale cenię sobie też priorytety czasu wolnego i mam rodzinę z małym dzieckiem. Rozwijam się w zawodzie i czuję, że jestem dosyć kumaty, jednak pewnych rzeczy, których się nie nauczyłem za młodu będzie już ciężko nadrobić (Czego Jaś…) a w innych nie wiem czy kiedykolwiek dogonię tych najlepszych. I nie muszę, dobrzy „średni” pracownicy też są jeszcze chyba potrzebni, bo dzięki temu prostsze prace wykonują taniej niż „mózgi” 🙂 Celowo przeniosłem się z pracy w amerykańskim korpo w Warszawie do mniejszej skandynawskiej firmy w Gdańsku.

    Ale Ameryka chyba nie jest właśnie dla takich średnio dobrych, powiedziałbym uczniów na solidną czwórkę. Trzeba mieć piątki i to najlepiej z paroma szóstkami z kilku dodatkowych przedmiotów.

    Duże dylematy mam, będę czytał bloga najbliższe miesiące póki decyzja jeszcze nie musi być ostatecznie podjęta 🙂

    PS. Mam spore trudności w zgodzeniu się, że te 300 tys. rocznie to dopiero klasa średnia. Przecież wtedy nie ma sensu tam w ogóle jechać jak nie masz nagranego biznesu czy pracy. Czy aż tak wszyscy „robią” na nich za słabe stawki wierząc w swój sen?

Dodaj komentarz